Podczas rozgrywanego w Gdyni turnieju Centralnej Ligi Juniorów porozmawialiśmy z trenerem Tomaszem Jankowskim, opiekunem młodzieżowych grup Śląska Wrocław. Szkoleniowiec w przekrojowym wywiadzie przedstawił swoje recepty na uzdrowienie procesu szkolenia młodzieży.
Oskar Struk: Jak wspomina Pan pracę w roli pierwszego trenera SMS PZKosz Władysławowo?
Tomasz Jankowski, trener Nawrotu Śląska Wrocław: Bardzo dobrze. To był rok, jeśli dobrze pamiętam, 2010. Panowała świetna atmosfera. My tę szkołę stworzyliśmy. Byłem pierwszym trenerem, który tam pracował. Wcześniej byłem w Polskim Związku Koszykówki. Bez fałszywej skromności muszę powiedzieć, że włożyłem mnóstwo energii, aby stworzyć to miejsce od podstaw. Ściągnąłem Janusza Kociołka, Tomka Niedbalskiego, Mirosława Cygana oraz fizjoterapeutę Rafała Białka. To był fantastyczny czas. Mieliśmy bardzo utalentowanych zawodników z roczników 1993 i 1994.
Wiem, że był Pan głównym pomysłodawcą przeniesienia szkoły do Władysławowa. Jaka była geneza tej decyzji?
Po likwidacji szkoły w Kozienicach powstały Licealne Ośrodki Sportowe. Było ich cztery. Postanowiliśmy je zlikwidować, ponieważ uważaliśmy, że nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Szukaliśmy miejsca odpowiedniego do prowadzenia centralnego szkolenia. Wzorem był dla nas siatkarski SMS w Spale. Pojechałem tam, rozmawiałem z trenerem Rysiem. Wszystko mi pokazał. Dziękowałem mu za możliwość obserwowania treningów. Zapoznał mnie ze szczegółowymi planami i opowiedział o założeniach projektu. Chcieliśmy stworzyć coś podobnego, z uwzględnieniem specyfiki koszykówki. W tym celu szukaliśmy odpowiedniego miejsca w jednym z Centralnych Ośrodków Sportu. Wybór padł na Cetniewo, ponieważ pozostałe albo były zajęte, albo nie dysponowały odpowiednią infrastrukturą.
Jak ważne dla prawidłowej realizacji procesu szkolenia młodzieży jest funkcjonowanie takiego podmiotu jak SMS PZKosz Władysławowo?
Uważam, że bardzo ważne. Gdy powstawała ta szkoła, jej funkcjonowanie było istotne, gdyż wówczas istniało bardzo mało ośrodków szkolących młodzież. To było blisko 15 lat temu. Teraz sytuacja się zmieniła. Powstało dużo akademii. Problemem SMS-u koszykarskiego na początku jego funkcjonowania była zbyt duża rotacja trenerów. To nie była pożądana sytuacja, gdyż prowadziła do zaburzenia prawidłowej realizacji procesu szkolenia. Na szczęście teraz się to unormowało. Na przykład trener w Spale pracował przez 11 lat. U nas z kolei przez 11 lat było 10 różnych szkoleniowców.
Co powinien zrobić SMS, żeby nadal być konkurencyjnym wśród podmiotów szkolących młodzież?
Spotkałem się z taką opinią w środowisku koszykarskim, że zawodnicy są skoszarowani. Byłem tam półtora roku, gdyż zmieniła się władza w związku i miała inną koncepcję. Przez ten czas żaden z zawodników nie miał poważnego kryzysu psychicznego. Słowo “skoszarowani” nie pasuje do tego miejsca, gdyż chłopcy byli tak zadowoleni, że nie chcieli wracać do domów. Kluczowa dla dalszego rozwoju SMS-u byłaby możliwość zgłoszenia drużyny do rozgrywek pierwszej ligi. Takie były plany od samego początku, żeby wystawić zespół zarówno w pierwszej lidze, jak i w drugiej. Sprawdzało się to za czasów, gdy szkoła funkcjonowała w Warce. Wówczas dla polskiej koszykówki wychowano wielu znakomitych zawodników, między innymi Łukasza Koszarka.
Jaka jest kondycja koszykówki młodzieżowej, biorąc pod uwagę ostatnie wyniki reprezentacji Polski na arenie międzynarodowej w różnych kategoriach wiekowych?
Jestem stosunkowo krytyczny, bo uważam, że szkolenie powinno być prowadzone niezależnie od procesu wyborczego w związku. To jest największy problem koszykówki młodzieżowej. Gdy wybierze się określoną grupę trenerów odpowiedzialnych za szkolenie, to oni muszą mieć pewność, że będą pracowali bez względu na to, kto w danym momencie będzie rządził związkiem. Dzięki temu zyskają pewność w działaniu i będą mogli wziąć odpowiedzialność za powierzone im zadania. To pozwoli na zbudowanie systemu szkolenia. U nas trenerzy zmieniają się co wybory. Przez to nie ma ujednoliconego modelu postępowania. Co chwilę ktoś wymyśla coś innego, a tak się nie da. Szkolenie to przede wszystkim systematyczna i konsekwentna praca.
Jaki jest właściwy model przejścia z koszykówki juniorskiej do seniorskiej?
Wciąż mamy uzdolnioną młodzież. Problem jest taki, że pokolenie, o którym rozmawialiśmy, wchodziło do ligi, gdy było dwóch obcokrajowców w każdym zespole, więc było miejsce dla Polaków. Dziś tego miejsca nie ma. Obcokrajowcy są bardzo przeciętni. Ich duża liczba wynika również z tego, że są tańsi. Żeby wprowadzić do gry młodego zawodnika, potrzeba odwagi, cierpliwości i konsekwencji. Natomiast trener, który pracuje w Polskiej Lidze Koszykówki, nie ma na to czasu, gdyż od początku siedzi na “gorącym krześle”. Z tego powodu nikogo nie będzie ogrywał, bo musi zachować pracę, by zarobić na utrzymanie rodziny. W ten sposób koło się zamyka.
Przejdźmy do wydarzeń w Polskiej Lidze Koszykówki. Chciałem zapytać o tak bliski Panu sercu Śląsk Wrocław. Jak ocenia Pan liczne w ostatnich latach zmiany trenerów w tym klubie?
W ogóle w PLK jest taka zasada, że trenerzy są pierwsi do zwolnienia. To jest często niesprawiedliwe. Prowadziłem zespoły, które dysponowały niskim budżetem. Niestety wymagania prezesów były takie, jakbym dysponował sporą sumą na budowanie zespołu. Finanse w sporcie zawodowym stanowią istotny element. Trzeba umieć je w odpowiedni sposób wykorzystać. Jest takie nieformalne powiedzenie w koszykówce seniorskiej, że sezon rozpoczyna się już na etapie budowy składu. Klucz do sukcesu tkwi w odpowiednim doborze zawodników. Niestety władze klubów często popełniają błędy w selekcji koszykarzy. Dużą rolę w tym biznesie odgrywają agenci, którzy też dbają o swoje interesy. Chciałbym zobaczyć zespół, który jest prowadzony przez jednego trenera, w miarę stabilnym składzie. Te ciągłe zmiany nie za bardzo mi się podobają. Lubię obserwować zespół, który się rozwija, ma kryzysy i umie z nich wychodzić. Obecnie zespoły buduje się jedynie w perspektywie kilku miesięcy. Dotyczy to prawie każdego klubu. Dla mnie to jest nudne.
Czy Pana zdaniem obecność młodych graczy na parkiecie powinna być wymagana przepisami, jak ma to miejsce chociażby w rozgrywkach pierwszoligowych?
Uważam, że przepis o młodzieżowcu powinien zostać utrzymany, ale jego górna granica powinna wynosić 20 lat, a nie – jak jest to obecnie – 23. Jeszcze, gdy pracowałem w Polskim Związku Koszykówki, mocno forsowałem to rozwiązanie. Uważam, że jest ono najlepsze dla rozwoju młodych graczy. Drugim rozwiązaniem jest wprowadzenie ograniczenia w zarobkach, na przykład do kwoty kilku tysięcy złotych. Kluby, które zdecydują się płacić pod stołem, powinny być degradowane do niższych lig. Zwiększyłbym liczbę młodzieżowców – z jednego do dwóch, co powodowałoby, że w lidze byłoby co najmniej 32 takich zawodników. To pozwoliłoby na rozwój reprezentantów kraju w młodszych kategoriach wiekowych. Dodatkowo kluby ekstraklasy miałyby przestrzeń do wypożyczania graczy, którym nie mogą zapewnić odpowiedniej ilości minut. Ci z kolei otrzymaliby szansę regularnej rywalizacji z seniorami. Jeśli trafiłby się zawodnik, który nie godzi się na ograniczenia płacowe, to niech ryzykuje, idzie do ekstraklasy i niech siedzi na ławce.
Co daje Panu motywację do pracy z młodzieżą kosztem rezygnacji z powrotu do ekstraklasy?
Byłem w ekstraklasie. Zrezygnowałem z tego świadomie. Uważam, że jest to cyrk na kółkach. Wybrałem rodzinę. Urodziło mi się dwóch synów. W tym momencie stwierdziłem, że bycie trenerem zawodowym i wychowywanie dzieci wraz z żoną to nie idzie ze sobą w parze, bo musiałbym ich wozić ze sobą albo zostawić. Cały czas zmieniać miejsce pracy. Dzisiaj motywację daje mi młody człowiek. To, że mogę obserwować, jak się zmienia. Nakręca mnie to, że mogę uczestniczyć w procesie kształtowania młodych zawodników. Wynik ma tu drugorzędne znaczenie. Specyfika pracy z młodzieżą polega na tym, że ciągle na swojej drodze spotykam nową grupę ludzi. To daje mi motywację do działania.
W Gdyni rozmawiał: Oskar Sruk
Źródło: Polskikosz.pl
Fot: Agnieszka Modelska; na zdjęciu Tomasz Jankowski