DOMINIK OLEJNICZAK

Kolejnym rozmówcą w ramach cyklu „Dawni zawodnicy SMS-u” jest Dominik Olejniczak, który od kilku lat konsekwentnie buduje swoją pozycję poza granicami Polski. Teraz przyjechał na kolejne zgrupowanie reprezentacji, by potwierdzić dobrą formę w eliminacjach do Mistrzostw Świata.

Oskar Struk: Jak wspomina Pan pobyt w SMS PZKosz Władysławowo?
Dominik Olejniczak, środkowy reprezentacji Polski i włoskiego Bertram Derthona Tortona:
Bardzo dobrze. Myślę, że na wczesnym etapie mojej kariery był to strzał w dziesiątkę. Bardzo dużo się tam nauczyłem. Bardzo dobrze wspominam swój czas we Władysławowie. Jeśli ktoś miałby okazję dołączyć do tej szkoły, to gorąco polecam.

– Jakie znaczenie dla prawidłowej realizacji procesu szkolenia młodzieży ma funkcjonowanie takiego podmiotu jak SMS PZKosz Władysławowo?
– Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Teraz jest bardzo dużo możliwości, jeśli chodzi o kluby młodzieżowe. Za moich czasów nie było aż tak dużego wyboru. Dodatkowo obecne pokolenie młodych koszykarzy znacząco różni się od mojego. SMS jest specyficznym miejscem. Wszystko ma się pod ręką, jednocześnie jest się trochę odciętym od świata. Jednak jeśli zależy ci na rozwoju osobistym zarówno pod względem naukowym, jak i koszykarskim, to jest to odpowiednie miejsce.

– Jaką miałby Pan radę dla obecnych i przyszłych zawodników SMS PZKosz Władysławowo, którzy chcieliby podążyć Pana drogą?
– Wszystko zależy od tego, jakie będą mieli podejście do życia. Dobrze jest jak najszybciej uświadomić sobie, że jeśli chce się coś osiągnąć w koszykówce, to wiąże się to z poświęceniem. Trzeba pracować zarówno na boisku, jak i poza nim. To jest jedyna droga do sukcesu.

– Od wielu lat konsekwentnie buduje Pan swoją pozycję za granicą. Najpierw we Francji, obecnie we Włoszech. Jak czuje się Pan w nowym miejscu?
– Bardzo dobrze czuję się w nowym miejscu. Cieszę się na nowe wyzwanie. Po 4 latach we Francji potrzebowałem odświeżenia, dodatkowego bodźca do pracy. Odżyłem pod względem koszykarskim i życiowym. Zmiana otoczenia pozytywnie na mnie wpłynęła. Styl gry panujący w lidze włoskiej również mi odpowiada.

– Na obecnym zgrupowaniu, z powodu problemów zdrowotnych, zabrakło Aleksandra Balcerowskiego. To sprawia, że większa odpowiedzialność będzie spoczywać na Panu. Jak czuje się Pan w nowej roli?
– Podczas niedawnych Mistrzostw Europy wiele osób krytykowało Aleksandra Balcerowskiego, ale bycie jego zmiennikiem i wychodzenie w drugiej piątce wiąże się z dużo mniejszą odpowiedzialnością i jest na pewno łatwiejsze niż bycie podstawową opcją, gdzie wszystko zaczyna się od ciebie. Już w piątek zobaczymy, jak poradzę sobie z nowym zadaniem.

– Podczas wspomnianych Mistrzostw Europy pozytywnie zaskoczył Pan swoją formą. Czy ten udany turniej zbudował Pana również na zbliżające się eliminacje do Mistrzostw Świata?
– Pozytywnie na mnie podziałał rozbrat z kadrą. Miał on również swoje przyczyny, gdyż na pewnym etapie ciężko mi było w niej być. Byłem na kilku turniejach, ale nie za dużo dawałem kadrze. Gdy już wróciłem, to chciałem zerwać z tym wcześniejszym wizerunkiem. Zależało mi na tym, żeby pokazać się z dobrej strony. To wiązało się z dodatkową dawką energii. Mistrzostwa Europy były dla mnie pozytywnym przełamaniem. Dotyczy to mojej kariery jako całości. Wzrosła moja pewność siebie. To był taki prawdziwy kamień milowy, jeśli chodzi o mój rozwój.

– Jak z perspektywy czasu ocenia Pan wynik osiągnięty przez reprezentację Polski na niedawnych Mistrzostwach Europy?
– Zawsze jest jakiś niedosyt. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. W takich turniejach bierze się udział po to, żeby wygrywać, a nie tylko, żeby na nich być. Ogromną motywacją i przeżyciem, którego nie zapomnę do końca życia, był fakt, że faza grupowa Mistrzostw Europy odbywała się w Polsce. To jest zupełnie inne przeżycie niż granie w obcym państwie.

– Jak zmienił się Pan od czasów gry w Sopocie?
– Na pewno od tego czasu wydoroślałem. W Sopocie byłem jeszcze trochę dzieckiem. Byłem świeżo po grze za oceanem na uniwersytecie. Wewnętrznie dalej trochę jestem jeszcze dzieckiem. Oczywiście nad tym zapanowałem. Mam w sobie więcej świadomości. W międzyczasie urodziła mi się córka. To był punkt zwrotny w moim życiu, który przewartościował pewne rzeczy. Koszykówka przestała być najważniejsza. Paradoksalnie, jeśli spada na drugi plan, to dużo łatwiej jest się w niej odnaleźć, bo nie ma już takiej presji psychicznej. Od początku mojej kariery chciałem się rozwijać, stopniowo wybierając mocniejsze kluby. Myślę, że udaje mi się w ten sposób ją prowadzić. Chcę z niej wyciągnąć jak najwięcej. To jest najlepsza praca na świecie, ale trwa stosunkowo krótko, więc trzeba ją maksymalnie wykorzystać.

– Jakie cele wyznacza Pan sobie na przyszłość?
– Moim sportowym marzeniem jest gra w Japonii. Ta liga wciąż się rozwija. Koszykówka też daje okazję do odbycia wielu fascynujących podróży i odkrycia innych kultur.

W Gdyni rozmawiali: Oskar Struk i Karol Wasiek.
Foto: Wojciech Figurski.

 

 


  

Podobne wpisy