Na naszej stronie rozpoczynamy kolejny nowy cykl rozmów. Tym razem pod nazwą „Dawni trenerzy SMS-u”. Pierwszym przepytanym szkoleniowcem jest Arkadiusz Miłoszewski, opiekun Kinga Szczecin i kadry Polski U 20.

Oskar Struk: Jak wspomina Pan pracę w roli pierwszego trenera SMS PZKosz Władysławowo?

– Oprócz tego, że bardzo miło wspominam to miejsce, bo jest ono świetnie położone nad polskim morzem, to równie ciepło myślę o osobach, z którymi tu pracowałem i miałem okazję przebywać. Oprócz zawodników, dla których tutaj jesteśmy, pamiętam wszystkich nauczycieli, np. panią Jolantę Dykas – Kalisz, która była tutaj dyrektorem oraz obecnego dyrektora, Janusza Kociołka, Mateusza Bieszke, którzy wówczas pełnili funkcję moich asystentów. Miło wspominam Mirka Cygana, który jest w tej szkole właściwie od początku, a także fizjoterapeutę Rafał Białka, z którym kontakt mam do dziś. Mam bardzo miłe wspomnienia z tym miejscem i ludźmi pracującymi dla COS-u, biuro, recepcja, kuchnia obsługa hali. To była moja pierwsza praca z tak utalentowaną młodzieżą. Pamiętam, że byliśmy bardzo blisko awansu do pierwszej ligi. Co ciekawe, rywalizowaliśmy wówczas z Wilkami Morskimi Szczecin (aktualnie King Szczecin, przyp. red.), który  obecnie reprezentuję. Przegraliśmy 2:1, w serii play-off do dwóch wygranych, więc byliśmy blisko. Może ten awans byłby impulsem, który pozwoliłby przyciągać do szkoły jeszcze większe talenty. Moja wizyta tutaj jest potwierdzeniem tego, że to miejsce ma dla mnie szczególne znaczenie.

– Jak ważne dla prawidłowej realizacji procesu szkolenia młodzieży jest funkcjonowanie takiego podmiotu jak SMS PZKosz Władysławowo?

– Obecnie, gdy młodzież migruje, szuka swojego miejsca, lepszego szkolenia, to myślę, że to jest optymalne miejsce, bo zapewnia wszystko, czego zawodnicy potrzebują. Mogą się w pełni skupić na koszykówce. Warunki są wspaniałe. Kadra szkoleniowa jest super, nic tylko przyjeżdżać. Gdy mój syn podrośnie i spyta mnie: tata, co byś zrobił na moim miejscu, to na pewno będę mu radził, żeby przyjechał do SMS-u, bez względu na to, gdzie będzie on wtedy zlokalizowany. Chociaż tu warunki do pracy są wymarzone. Zarówno jeśli chodzi o ośrodek, jak i kadrę szkoleniową, która bez przerwy czuwa nad zawodnikami. Mogą w każdej chwili skorzystać z maszyny, która podaje im piłki, to jest rewelacja, że obiekt i infrastruktura są zawsze dostępne. Za tym miejscem przemawiają jeszcze stabilne źródła finansowania ze związku i ministerstwa.

Niedawno w Gdyni odbyła się konsultacja szkoleniowa kadry U 20. Jaki był jej cel?

–  Zawodnicy SMS PZKosz Władysławowo, Antoni Siewruk i Janusz Ratowski otrzymali ode mnie słowną ocenę na zakończenie zgrupowania w Gdyni. Było ono bardzo potrzebne. Zajmuje się ligową koszykówką i trochę nie mam czasu na oglądanie chłopaków w młodzieżowych rozgrywkach. Ta konsultacja była po to, żebym ich poznał i zobaczył w akcji. Obaj zawodnicy SMS-u są bardzo utalentowani: Antek rzutowo, Janusz ruchowo. Mają swoje minusy, o których im powiedziałem. Na pewno liczę na nich w kontekście powołań do Mistrzostw Europy, które odbędą się w Gdyni. Znam bardzo dobrze mamę Janusza, która była koszykarką Polonii Warszawa za czasów, gdy ja też grałem w Warszawie. Czasem spotykaliśmy się w autobusie. Jest mi bardzo miło, gdy mogę uczestniczyć w karierach dzieci moich znajomych, choć żadnej taryfy ulgowej z tego powodu nie mają. Janusz musi udowodnić, że zasługuje na miejsce w kadrze. Stać go na to. Wszystko w jego rękach, nogach, a najbardziej w głowie.

Co jest kluczowe w szkoleniu młodzieży?

– Cierpliwość. Ja się tego nauczyłem, pracując jeszcze w Polonii 2011 i w Zielonej Górze, gdzie pracę zaczynałem od grup młodzieżowych. Cierpliwość tyczy się nie tylko trenerów i klubu, ale też samych zawodników, którzy dążą do określonego celu. Im bardziej zawodnik jest cierpliwy, systematyczny w pracy, tym osiąga większe sukcesy. Nie oczekujmy ich natychmiast. Nie bądźmy tacy roszczeniowi. Bądźmy cierpliwi, uczestniczący w ciekawych projektach. Oczywiście, nie można być cierpliwym w nieskończoność. Nie każdy sobie radzi z tym przeskokiem, ale trzeba być cierpliwym, że mój czas w końcu nadejdzie.

Jaką ma Pan radę dla zawodników SMS-u którzy wkrótce opuszczą szkołę i trafią na rynek ligowy?  

– Kluczowy w wyborze wcale nie jest klub, czy liga, a osoba trenera, który przedstawi zawodnikowi wizję długoletniego rozwoju. Ta osoba musi wziąć odpowiedzialność za ten rozwój. Ważna jest również regularna gra. Nie należy się bać ekstraklasy, bo pomimo dużego przeskoku, do odważnych świat należy. Należy spróbować. Zawsze można zrobić krok wstecz, żeby później zrobić kilka do przodu. Dewizą młodych graczy powinny być: systematyczność i solidne trenowanie. Słuchać trenerów w szkole, inwestować w siebie, czerpać wiedzę z otoczenia. Ważne jest, co robią poza treningami.

Docelową imprezą w rozgrywkach młodzieżowych są Mistrzostwa Europy dywizji A, które latem odbędą się w Gdyni. Jaki cel stawia Pan przed swoimi podopiecznymi?

– To, że gramy u siebie ma swoje plusy i minusy. Wiąże się z tym presja wyniku. Wiemy, że koszykówka młodzieżowa w Europie jest dużo lepiej rozwinięta niż u nas. Wylosowaliśmy „grupę śmierci”. Mamy w niej Serbię, Francję i Grecję. Ze względu na system rozgrywek, nawet jak na tym etapie nam się nie powiedzie, to dalej mamy szansę na sukces. Z uwagi na przeciwników będzie nam bardzo ciężko. Liczę jednak, że nasza hala i okres przygotowawczy będą działać na naszą korzyść. Na co liczymy… Jak wejdziemy do ósemki, to będzie duży sukces, a tam się może wszystko zdarzyć.

Przejdźmy do Kinga Szczecin. Jaki jest cel zgrupowania we Władysławowie?

– Wykorzystując przerwę w rozgrywkach ligowych, chciałem, żeby zawodnicy naładowali baterie, potrenowali mocno, odizolowali się od swoich rodzin, żeby ich myślenie zwrócone było na drużynę. Mamy też nowego zawodnika podkoszowego. Nazywa się Michale Kyser. Chciałem, żeby się zgrał z nowymi kolegami. To jest cel tego krótkiego zgrupowania. Nie będziemy mieć już takiej możliwości w trakcie sezonu. Bardzo się cieszę z tej decyzji, bo bardzo dobrze spożytkowaliśmy ten czas. Przywiozłem tutaj chłopaków również po to, żeby pokazać im ośrodek. Będąc na zgrupowaniu w Gdyni, nie miałem możliwości pojechania do Szczecina i potem na zgrupowanie. Chciałem, żeby byli bliżej mnie. W obu drużynach moim asystentem jest trener Majcherek

–  Wróćmy do niedawnego Pucharu Polski. Ćwierćfinałowy mecz z Treflem Sopot do przerwy toczył się po waszej myśli. Potem przyszła III kwarta przegrana 33:9. Gdzie należy upatrywać przyczyny takiej zapaści?

– Ogólnie nie czułem gry naszego zespołu od początku. Może byliśmy skuteczni w pierwszej połowie, ale wynikała ona ze słabszej gry Trefla Sopot, który w tamtym okresie zrobił bardzo dużo strat i nie mógł złapać swojego rytmu. Bałem się bardzo tej drugiej połowy. Te obawy  były słuszne, bo wtedy nasza gra zacięła się zupełnie. Opadliśmy z sił, a zespół Trefla, szczególnie Kuba Schenk, wszedł i pociągnął zespół. Złapali rytm. Bardzo łatwo wygrali z nami III kwartę, która zadecydowała o wyniku meczu. Mieliśmy przestój fizyczny i zapaść skuteczności. Przed meczem bardzo źle się czuł Andrzej Mazurczak. Wiemy, jak dużo w naszej grze zależy od jego dyspozycji. W kluczowych momentach zarówno jemu, jak i zespołowi zabrakło sił.

– Czy na postawę w bieżącym sezonie nie wpływa fakt, że ze względu na wzrost oczekiwań finansowych, skład musiał przejść przebudowę?         

– Sukces, który osiągnęliśmy, jest tym, do czego wszyscy dążyliśmy. Natomiast powoduje on, że jako organizacja stajemy się jego „ofiarą”. To się sprawdziło, bo zachowanie tych wszystkich zawodników na kolejny sezon było niemożliwe, choć chciałem to zrobić. Powodem były oczywiście finanse. Każdy walczy o to, żeby lepiej zarabiać. Odnosząc sukces, każdy żąda dużo więcej. Część zawodników udało nam się zatrzymać, ale nie przeprowadziliśmy transferów na miarę naszych aspiracji. W poprzednim sezonie byliśmy zespołem, który sprawiał wielkie niespodzianki. W bieżącym sezonie nie ma mowy o lekceważeniu nas. Każdy jest skoncentrowany, żeby dołożyć mistrzowi i aktualnie idzie nam średnio. Pamiętamy jednak, że najlepszą koszykówkę mamy grać w okresie maja, czerwca. Tak było w poprzednim sezonie. Ja wierzę, że historia lubi się powtarzać i tym razem będzie podobnie.

O poziomie danej ligi świadczą wyniki w europejskich pucharach. Jak wyliczył redaktor Łukasz Cegliński, polskie zespoły, w tym King Szczecin miał w ostatnich latach bilans 10-61. Czy biorąc pod uwagę bilans zysków i strat, warto było grać w Lidze Mistrzów?

– Żeby grać na dwóch frontach, to na pewno trzeba mieć rozbudowaną kadrę zawodniczą, bo nagromadzenie spotkań jest bardzo duże. Z tego wynika konieczność ciągłego podróżowania. Dla nas to była nowość, gdyż byliśmy świeżakami, jeśli chodzi o ten poziom rozgrywek. Wiemy, gdzie popełniliśmy błędy. Wiemy, że zaskoczyliśmy początkiem, bo wygraliśmy kilka meczów z mocnymi zespołami, ale zabrakło czegoś, żeby dokończyć dzieła. Mamy niedosyt, że mogliśmy osiągnąć więcej. Reasumując bilans zysków i strat myślę, że zdobyliśmy cenne doświadczenie. To jest niezbędne do tego, żeby próbować rywalizować w europejskich pucharach. Bez względu na to, w którym pucharze przyjdzie nam grać w przyszłości, to zawsze będę chciał w tym uczestniczyć, żeby sobie i innym udowodnić, że wcale z naszą ligą nie jest tak źle.

– Z czego wynika fakt, że dużo lepiej radzicie sobie na wyjazdach, niż we własnej hali?

– Nie jest łatwo wywiązać się z roli faworyta. W tej sytuacji zawsze trzeba udowadniać, że jest się lepszym. Sęk w tym, że rywale, przyjeżdżając do Szczecina, są bardziej zmotywowani, żeby dołożyć mistrzowi. Z kolei w meczu wyjazdowym jesteśmy troszeczkę w innej roli. W delegacji mamy jedną porażkę odniesioną na inaugurację sezonu w Dąbrowie Górniczej. Od tamtej pory notujemy pasmo zwycięstw. Natomiast u siebie nam nie idzie.  Źródła takiego stanu rzeczy, szukałbym w aspekcie psychologicznym. Psychologicznie powinniśmy być nastawieni na to, że każdy przyjeżdża do Szczecina, żeby wygrać. Nie jesteśmy aż tak silni, żeby w trakcie meczu pozwolić sobie na przestoje, licząc, że w kluczowym momencie rozstrzygniemy go na własną korzyść. Od początku meczu musimy wyjść z dobrą energią i koncentracją, wtedy możemy zacząć wygrywać. Tu nie ma miejsca na kalkulację. To jest bardzo zgubne podejście, które kilkukrotnie sprawiło, że przegraliśmy mecze z kretesem.      

– Niedawno zapowiadał Pan, że zamierzacie pozyskać dwóch zawodników: podkoszowego i obwodowego. Jeden transfer został już przeprowadzony. Zatem, czy w najbliższym czasie należy spodziewać się kolejnego wzmocnienia?

– Michale Kyser już przyjechał. To zawodnik łączący grę na obu pozycjach podkoszowych. O kogoś takiego nam chodziło. Jest to wysoki gracz, ale bardzo mobilny. Cały czas penetrujemy rynek odnośnie do gracza obwodowego. Oferty od agentów ciągle spływają. Oglądamy, rozmawiamy wewnątrz sztabu. Żadne kluczowe decyzje jeszcze nie zapadły. Mamy świadomość upływającego czasu.

– SMS i King Szczecin łączy osoba Mateusza Samca. Jaka była geneza decyzji o jego wypożyczeniu do GKS-u Tychy? 

– Długoterminowo chcemy stawiać na młodych zawodników. Myślę, że w każdym w klubie powinna być taka wizja, żeby w perspektywie kilku lat starać się wkomponować młodych graczy do zespołu. Problem jest w tym, że przeskok pomiędzy drugą ligą a ekstraklasą jest olbrzymi. Dotyczy on zarówno kwestii fizycznych, jak i mentalnych. Mateusz tego doświadczył. To jest bardzo ciekawy chłopak, wyróżniający się. Ja też liczę na niego w kadrze U 20. U nas zabrakło minut dla niego. W kingu presja wygrywania jest bardzo duża. Czasami szans na pokazanie swoich umiejętności nie ma zbyt wiele. Po rozmowie z zawodnikiem wspólnie podjęliśmy decyzję o wypożyczeniu. Tam ma powalczyć o minuty. Po sezonie do nas wraca i wtedy będziemy decydować, co dalej. To oczywiście zależne będzie od naszej sytuacji kadrowej. Kontrakt ma trzyletni, więc na ten moment nie można wykluczyć żadnego scenariusza na przyszłość.

– W ciągu ostatnich lat na rynku trenerskim odwróciły się proporcje. Kiedyś dominowali na nim obcokrajowcy. Dziś to Polacy są głównymi aktorami. Z czego wynika ta zmiana?

– Wcześniejsze przyjazdy trenerów zagranicznych doprowadziły do tego, że my Polacy, czegoś się od nich nauczyliśmy. Podobna prawidłowość występuje na rynku zawodników. To teraz procentuje, że wykształciliśmy trenerów, którzy z powodzeniem walczą o najwyższe cele. Ta zmiana mi się podoba. Sukces naszej kadry na mistrzostwach Europy jest wyznacznikiem tego, że idziemy w dobrą stronę, także w kwestii szkolenia trenerów. Trudno powiedzieć, jak długo ten pozytywny trend się utrzyma. Czas to zweryfikuje, choć ja bym chciał, żeby trwał jak najdłużej.

– Zna Pan trenera Mariusza Niedbalskiego od wielu lat. Co jest jego największą wartością w kontekście pracy we Władysławowie? 

– Odnośnie do Mariusza… Znamy się wiele lat. Już wcześniej pracowaliśmy w kadrze U 20 u trenera Jakubiaka. Razem święciliśmy największe triumfy u trenera Tabaka. Mówiłem wcześniej, że zawodników trzeba dawać do odpowiednich trenerów. Tu jest ośrodek, szkoła, ale osobą przyciągającą jest trener. Mariusz Niedbalski to fachowiec, który ma doświadczenie w pracy w kadrach młodzieżowych. Ma dobre rozeznanie na tym rynku i właściwy kontakt z zawodnikami. Z tego wychodzi dobry zawodnik. To jest ważne, żeby taka osoba, jak Mariusz była tu, jak najdłużej. To on odpowiada za wszystko i stanowi magnes przyciągający zawodników. Prywatnie to jest fajny facet. Nieprzypadkowo wziąłem go do sztabu kadry. Super nam się pracuje. Liczę, że to przyniesie efekt podczas turnieju w Gdyni. Praktycznie cały czas jesteśmy w kontakcie.

– Na zakończenie: Czego można Panu życzyć? 

– W naszym zawodzie nie mamy dużo spokoju i czasu na życie rodzinne. Życzyłbym sobie mniej nerwowości i więcej czasu poświęconego rodzinie. Moje dzieci bardzo miło wspominają pobyt we Władysławowie. Do dziś mamy kontakt z Anitą Włodarczyk, która tu przebywała na zgrupowaniach. Choć córka miała wówczas 6 lat, teraz ma 16,  to nadal utrzymuje kontakt z koleżankami z Władysławowa.

Rozmawiał: Oskar Struk